czwartek, 9 czerwca 2011

Dewaluacja białoruskiego rubla. Co dalej?

Minęły już ponad 2 tygodnie od dewaluacji białoruskiego rubla. 23 maja Narodowy Bank Republiki Białoruś ogłosił dewaluację lokalnej waluty o 55 %. Miało to załagodzić kryzys walutowy i gospodarczy w tym państwie, lecz jak się okazuje do chwili obecnej nie przynosi oczekiwanych rezultatów.

Dewaluacja rubla, długo odwlekana, została wymuszona przez kryzys walutowy, który zaostrzał się na Białorusi od początku 2011 r. Obywatele, zaniepokojeni sytuacją gospodarczą państwa, ruszyli do kantorów w celu dokonania tradycyjnej dla wschodniej Europy próby zabezpieczenia swoich oszczędności – zakupu waluty obcej. Władze, próbując okiełznać kurs rubla wyczerpały niewielkie rezerwy walutowe, a dodatkowo sztucznie zawyżając wartość waluty spowodowały powstanie „czarnego rynku”, na którym białoruski rubel był niemal dwukrotnie tańszy niż w kantorach. W sytuacji, gdy widmo dewaluacji stawało się coraz bardziej realne, oficjalne władze, czekając prawdopodobnie na kredyt z Rosji, uparcie wykluczały radykalną zmianę kursu białoruskiego rubla. Tymczasem zdesperowani Białorusini w sytuacji braku waluty na rynku ruszyli do sieci handlowych, dosłownie wymiatając sprzęt RTV i AGD. Niektórzy zaczęli nawet wykupywać sól. Jak się ostatecznie okazało ludność miała rację, bo kredyt z Rosji nie nadszedł i 23 maja kurs rubla runął o 55%.

Wywołało to określone negatywne konsekwencje, z których najbardziej dotkliwie Białorusini odczuwają podwyżki towarów importowanych (utrata oszczędności nie była zjawiskiem powszechnym, bo już od dawna mało kto na Białorusi trzymał je w lokalnej walucie). Sytuacja na rynku walutowym nie wróciła jednak do normy, w kantorach nadal nie ma waluty, a inflacja zaczyna nabierać obrotów. Władze białoruskie z kolei wydają się robić wszystko, by jednak nie otrzymać kredytu od Rosji, który mógłby załagodzić sytuację (należy w tym miejscu zaznaczyć, że po ostatnich represjach w stosunku do opozycji reżim Łukaszenki nie może liczyć na finansowe wsparcie z innych źródeł).

Zaraz po decyzji o dewaluacji nastąpiło znaczące ochłodzenie w stosunkach rosyjsko-białoruskich, wywołane wypowiedzią Arkadija Dworkowicza, doradcy prezydenta Rosji do spraw gospodarczych. Stwierdził on, że za kryzys gospodarczy na Białorusi są odpowiedzialne jej władze. Oficjalny Mińsk zareagował błyskawicznie ogłaszając listę 400 tysięcy obywateli obcych państw, którzy nie są mile widziani na Białorusi, a spośród których 200 tysięcy stanowili Rosjanie. 27 maja zabrał w tej sprawie głos sam Aleksander Łukaszenka, żądając od rządu wyrzucenia z Białorusi rosyjskich mediów za sianie paniki po dewaluacji rubla. Sam zaś skomentował zaistniałą sytuację ze stoickim spokojem: „No doszło do dewaluacji. Nic nie szkodzi. Najważniejsze, byśmy wykorzystali to jak trzeba”. Na reakcję rosyjskiego MSZ nie trzeba było długo czekać. Już 27 maja zostało rozpowszechnione oświadczenie, w którym stwierdzono, że wezwania do wyrzucenia rosyjskich mediów „wywołują głęboki żal”. Równolegle, z nieoficjalnych źródeł napłynęły informacje, że „głęboki żal” Moskwy może mieć także dużo bardziej namacalne konsekwencje – ograniczenie działalności rosyjskich mediów prawdopodobnie doprowadzi do rezygnacji tamtejszych władz z udzielania Białorusi jakichkolwiek kredytów.

Kredyt, oficjalnie udzielany przez będącą pod kontrolą Rosji Euroazjatycką Wspólnotę Gospodarczą (EaWG), jest w obecnej sytuacji kluczowy dla białoruskiej gospodarki. Mińsk znalazł się jednak w trudnym położeniu, gdyż jednym z warunków udzielenia pożyczki jest prywatyzacja wielu białoruskich przedsiębiorstw, której głównym beneficjentem będzie z pewnością Rosja. Taka sytuacja może pogłębić uzależnienie gospodarki Białorusi od wschodniego sąsiada, ale coraz częściej słychać głosy, że sytuacja wewnętrzna zmusza władze w Mińsku do podjęcia drastycznych kroków.

Podczas gdy trwa spór na linii Białoruś – Moskwa, półki sklepowe coraz bardziej świecą pustkami, a ludzie w kolejkach zaczynają bić się o telewizory i lodówki. Prognozę inflacji podniesiono już z 7,5-8,5 do 33-39 %. Władze próbują wykorzystać sprawdzone metody – od 1 czerwca emerytury wzrastają o 13,7% (przypomnijmy, że dewaluacja wyniosła ponad 50%). W ruch idzie także propaganda. 27 maja ogłoszono wyniki sondażu, według którego 25% obywateli uważa, że winowajcami dewaluacji są… oni sami. Ponadto 24% obwinia kryzys finansowy, a jedynie 10% samego Łukaszenkę. Oficjalne władze w Mińsku próbują udawać, że mają sytuację pod kontrolą, lecz coraz bardziej staje się jasne, że tym razem białoruski reżim naprawdę jest już pod ścianą.

Antoni Murawski
stos. mn., I rok SUM
SEKCJA BAŁKANÓW, EUROPY WSCH. I ROSJI

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz